Ministerstwo Zdrowia wychodzi naprzeciw problemom zgłaszanym przez lekarzy. Chodzi o recepturę i obawy przed popełnieniem błędu w obliczu skomplikowanych przepisów o refundacji. Propozycja zmian nie polega jednak na uproszczeniu przepisów, a w zamian oferuje… nowe regulacje. Nie ma pewności, czy nie doprowadzi do ograniczenia dostępu pacjentów do refundowanych terapii i, co zaskakujące, samodzielności lekarzy.
Zanim przeczytasz całość, poznaj szybkie podsumowanie. Jeśli projektowane zmiany wejdą w życie:
- Refundowane będą wyłącznie te leki recepturowe, których skład pojawi się w rozporządzeniu Ministra Zdrowia
- Nie wiadomo, czy każdy lekarz będzie mógł przepisać każdy lek z tej listy
- Nie wiadomo, jak długa będzie ta lista, ani w jaki sposób dokładnie miałaby powstać
- W projekcie pojawia się niepokojący zapis o potrzebie ujednolicania receptury, której największą zaletą jest możliwość modyfikacji i optymalizacji z uwzględnieniem szczególnych, indywidualnych potrzeb pacjenta.
Trafna diagnoza
Trwają konsultacje publiczne projektu nowelizacji ustawy refundacyjnej opublikowanego 20 maja 2025, ochrzczonego przez przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia obiecującym przydomkiem „SZNUR”.
W dokumencie pojawiły się kolejne zmiany związane z refundacją leków recepturowych. Jedna z nich jest odpowiedzią na postulaty wielokrotnie poruszane przez część lekarzy. W opinii wielu zasady ustalania odpłatności za leki recepturowe są skomplikowane i niezrozumiałe. Jak podano w uzasadnieniu projektu, Ministra Zdrowia znalazła „odpowiedź na zgłaszane przez organizacje zrzeszające lekarzy problemy z kwestionowaniem przez Narodowy Fundusz Zdrowia, zwany dalej „NFZ”, recept na refundowane leki recepturowe i wynikający z nich postulat jednoznacznego określenia zasad ustalania kryteriów pozwalających na refundację leków recepturowych”.
Nowe ograniczenia jako rozwiązanie
Chyba każdy specjalista zgodzi się ze stanowiskiem, że ciągłe zmiany, coraz bardziej uciążliwe ograniczenia i niepewność co do odpłatności, jaką finalnie poniesie pacjent, nie służą skuteczności ani ciągłości terapii.
Niestety w projekcie ustawy nie widać żadnych oznak uproszczenia reguł. Wręcz przeciwnie, zamiast ułatwić lekarzom samodzielny dobór receptury, która najlepiej odpowiada potrzebom pacjenta, Minister Zdrowia ma dostać upoważnienie do wprowadzenia receptariusza leków recepturowych finansowanych ze środków publicznych, stosowanych w danych dziedzinach klinicznych.
W pierwszej chwili wydaje się, że lekarze dostaną narzędzie wspierające w podejmowaniu ich w podejmowaniu decyzji. Niestety rzeczywiste konsekwencje postulowanych zmian mogą być zupełnie inne.
Coraz więcej niejasności
Po zapoznaniu się z literalnym brzmieniem proponowanego przepisu pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. Według projektu, w art. 6 ustawy refundacyjnej, dopisany ma zostać ustęp 12 brzmiący:
„Minister właściwy do spraw zdrowia określi, w drodze rozporządzenia, receptariusz leków recepturowych finansowanych ze środków publicznych, stosowanych w danych dziedzinach medycyny, mając na względzie potrzebę zapewnienia odpowiedniej jakości i skuteczności leku recepturowego oraz wspomagania i ujednolicania preskrypcji leków recepturowych.”
W projektowanych przepisach nie pojawiają się żadne szczegóły. W związku z tym nie mamy pewności co do kluczowych aspektów takiego rozwiązania. Lektura nowelizacji pozostawia nas bez odpowiedzi na pytania:
- Czy refundacji podlegać będą tylko leki o składzie wymienionym w receptariuszu?
- Skoro chodzi o leki recepturowe stosowane w danych dziedzinach medycyny, czy ograniczenia w preskrypcji będą specyficzne dla specjalizacji lekarskich, tzn. czy internista będzie mógł przepisać lek, który zdaniem Ministra Zdrowia jest lekiem dermatologicznym lub ginekologicznym?
- Jakimi dokładnie kryteriami jakości i skuteczności leku kierować ma się Minister? W różnych sytuacjach przepisy często obligują Ministra Zdrowia do zasięgnięcia opinii konkretnych organów lub np. konsultantów krajowych. W tym wypadku nie pojawia się taki wymóg.
Poważne skutki uboczne
Nieco światła na faktyczne konsekwencje projektowanej zmiany rzuca wspomniane wyżej uzasadnienie projektu. Niestety wnioski, które możemy wyciągnąć na jego podstawie, są raczej negatywne.
Nie ma recepty w receptariuszu – nie ma refundacji
Uzasadnienie załączone do projektu nie pozostawia w tym zakresie złudzeń. Dowiadujemy się z niego, że: „Receptariusz miałby zawierać składy leków podlegające refundacji”. Refundacji podlegać będą składy, wygląda więc na to, że jeśli przepisy wejdą w życie, refundowane będą wyłącznie leki przepisane zgodnie z receptariuszem.
Ministerstwo nie ufa lekarzom?
Z tej samej części uzasadnienia projektu poznajemy przesłanki, jakimi kierowali się autorzy projektu:
„Mając na uwadze, że lekarze przepisując leki recepturowe często korzystają ze stałych składów, wprowadzonych do systemu gabinetowego, a także mając na względzie potrzebę zapewnienia odpowiedniej jakości i skuteczności leku recepturowego minister właściwy do spraw zdrowia uznał za celowe wprowadzenie receptariusza leków recepturowych.”
A także dowiadujemy się, że wątpią oni w kompetencje części lekarzy do ordynacji leków recepturowych: „Stworzenie oficjalnego receptariusza refundowanych leków recepturowych pozwoli nawet mniej doświadczonym w recepturze preskryptorom na poprawną ordynację tych leków”.
Nietrudno odnieść wrażenie, że ministerstwo inaczej rozumie problem, jaki zgłaszają lekarze. Źródłem wątpliwości środowiska nie jest ani brak doświadczenia klinicznego, ani niski poziom merytoryczny preskryptorów, ale trudności w interpretowaniu zawiłych przepisów oraz brak czasu na analizę formalności i obliczenia niezwiązane bezpośrednio z leczeniem.
Nie sposób nie zauważyć też, że jeśli lekarze nie będą mieli innego wyjścia niż polegać na z góry narzuconym receptariuszu, ci młodsi nie będą mieli również okazji do rozwoju i zdobycia doświadczenia, na które powołuje się projektodawca.
Teoretycznie wiadomo, kto pomoże w tworzeniu receptariusza
Temat receptariusza leków recepturowych finansowanych ze środków publicznych kończy się wskazówką: „Receptariusz powinien powstać w wyniku prac zespołu konsultantów w odpowiednich dziedzinach klinicznych, farmaceutów, lekarzy, środowiska akademickiego oraz NFZ. Jego wdrażanie powinno mieć charakter stopniowy w zależności od dziedziny medycyny.”
Problem w tym, że żaden przepis faktycznie nie narzuca Ministrowi konkretnych kryteriów powoływania członków zespołu, sposobu organizacji pracy ani zakresu kompetencji reprezentantów poszczególnych środowisk. Warto zauważyć także, że chociaż zespół ma zdecydować o tym, czy warto refundować poszczególne formulacje, w uzasadnieniu nie wspomniano o powołaniu do niego eksperta w dziedzinie oceny technologii medycznych.
Nie wiadomo również:
- Które dziedziny kliniczne Minister Zdrowia mógłby uznać za odpowiednie, ani według jakiego kryterium należy to rozstrzygnąć?
- Co dokładnie należy rozumieć przez stopniowy charakter wdrażania receptariusza?
Podsumowując, nie wiadomo kto, kiedy, ani w jaki sposób zdecyduje o tym, jakie receptury znajdą się w finalnej wersji receptariusza.
Prostsze rozwiązanie na wyciągnięcie ręki: wsparcie zamiast ograniczeń
Kluczowe w tym temacie pytanie brzmi: po co narzucać kolejne ograniczenia, zamiast zaoferować wsparcie? Idea receptariusza leków recepturowych stworzonego przez ekspertów pracujących pod egidą Ministra Zdrowia w gruncie rzeczy brzmi bardzo pozytywnie, ale tylko jeśli spełniony zostałby jeden warunek. Taki receptariusz, zamiast narzucać ograniczenia, musiałby być wskazówką dla lekarzy, którzy go potrzebują i chcą z niego skorzystać w granicach własnej oceny i odpowiedzialności. Uzależnienie refundacji od tego, czy skład leku recepturowego dokładnie pokrywa się ze składem podyktowanym przez Ministra Zdrowia to nowa inicjatywa, której można się obawiać.
Jeśli chodzi o kwestie formalne, zarówno środowisko lekarskie, jak i farmaceutyczne z całą pewnością doceniłoby, gdyby opublikowane zostały oficjalne i wiążące opracowania oraz instrukcje informujące o właściwej interpretacji przepisów. Takie, których nie mógłby zakwestionować później żaden oddział NFZ. Jeśli specjaliści będą mogli skupić się na leczeniu bez obaw o cofnięcie refundacji, finalnie skorzystają na tym również najważniejsi uczestnicy tego zamieszania: pacjenci.
Kolejny krok w tył na drodze do faktycznej personalizacji terapii
Analizując przytoczony wyżej przepis, nie można zapominać, o bardzo głośnym i niepokojącym sygnale, jaki otrzymaliśmy od Ministry Zdrowia. Skoro zgodnie z proponowaną treścią przepisu, Minister wydający rozporządzenie o receptariuszu, uwzględniać ma „potrzebę ujednolicania preskrypcji leków recepturowych”, w kontekście całego zestawu proponowanych zmian, ciężko nie odnieść wrażenia, że nie zmieniają one we właściwym kierunku.
Istotą leków recepturowych jest indywidualizacja terapii. Możliwość uwzględnienia połączeń i dawek, które nie występują w gotowych preparatach, a często także wykraczają poza schematy najczęściej stosowane w recepturze. Polskie przepisy już teraz nie pozwalają na wykorzystanie większej części potencjału receptury aptecznej. Idea dalszego ujednolicania receptury ma w sobie tyle sensu, co ustawowe uziemienie samolotów, albo napędzanie gospodarki i poprawa konkurencyjności przedsiębiorstw poprzez ujednolicenie menu w restauracjach. Taki kierunek to jest nie rozwój receptury, ale działanie sprzeczne z jej istotą i głównym celem stosowania. Tak jak nie potrzebujemy samolotów, które poruszają się po drogach, nie będziemy nigdy potrzebować leków recepturowych przepisywanych, według z góry określonego, okrojonego wykazu podstawowych schematów.
Jeśli celem kolejnych regulacji jest pozbawienie pacjentów dostępu do receptury, nie ma potrzeby wprowadzania nowych, zagmatwanych przepisów, stopniowo wyniszczających ten obszar terapii. Wielu z nich przypłaciłoby to zdrowiem, ale przynajmniej wiedzieliby, na czym stoją i czego mogą się spodziewać.
Pełną treść projektu wraz z uzasadnieniem oraz wszystkie dostępne informacje można znaleźć w Centrum Legislacji pod adresem:
https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12398102/katalog/13129924#13129924
Autor: mgr farm. Piotr Guzy